BURACZKI
Jeziorak Siemiany Lipowiec

Kronika Cypla Buraczkowego 2015

Wyspa 2015

I tak to się tym razem stało, że relacja jest ex post. Nie było czasu na takie tam pisanie, kiedy tyle się działo i trudno nie uczestniczyć w tych wszystkich wyspowych atrakcjach. Tak więc jak już napisano pobyt mój- Anes, Edzi i Kaczorka oczywiście odbył się w lipcu miesiącu zacnym, który z góry w planach wszystkich urlopowych wyspowiczów musi być zarezerwowany z racji Andyego rozporządzenia w firmie szykowne garnitury szyjącej. Udało się wkleić w te dwa tygodnie, które powyżej wspomniany boss wskazał na czas wolności od roboty.

Tak oto cała ekipa, która z całych sił starała się spiąć pośladki i dotrzeć na czas cały lub by chociaż części wspaniałości wyspowej doświadczyć, stawiła się dzielnie na tym skrawku ziemi, który jak pieprzyk na nosie Jezioraka jest naszą ostoją na lipcowe wojaże. Nie mylić lipcowe z Cypkiem Lipcem, którego pożądanie obecności co roku jest mocno wątpliwe delikatnie mówiąc. Z racji sprowadzania na nas konieczności wprawiania w ruch wszelkiej odzieży wodoodpornej tudzież zasiedzenia w świetlicy i to bynajmniej nie w nocy, nie deklaruje on jawnie terminu swego pobytu. Tym razem nie było tak źle, sztormiaki nie poszły w ruch.

Zagospodarowanie wyspy jest standardowe. Jak zwykle kanapa od Rzaka jest w całości, do tego mały lifting zeszłorocznej huśtawki doprowadził do pojawianie się
całego wypoczynku czyli sofy, którą nota bene okupowały Malinki dwie, standardowo. Ognisko z rusztem rozstawione na stałe, do pieczenia rzeczy wszelakich intensywnie i w tym roku było używane. Świątynia dumania na swoim miejscu, jak zwykle. Obok świątynia Miodkowa, której używania wymaga nie lada umiejętności ekwilibrystycznych, toteż korzystaliśmy z niej wyłącznie w sytuacjach wyjątkowych tzw. podkupowych.

W świetlicy urządzono kuchnię a regał Rzaq zbudował podobno w Trimiga nie mylić z Trynidad i Tobago, bo tam się nie zapuszczał. Nie mówiąc o dołku na zupę chmielową, który był półdołkiem półgubernatora Rzaka. Taki tytuł w tym roku przyznało mu kolegium wyspowe z racji jego połowicznych działań w tym sezonie. Nie przejął się zbytnio tym, no może połowicznie popijając półliterkiem. I wszystko gra.

Chłopcy w liczbie sztuk 3 muszkieterów (Misio, Bibuś i Maciek) zbudowali jak zwykle szlaban, który wkrótce w wyniku zawirowań nieba i nie do końca skorygowanych ruchów gwiazd względem wyspy został staranowany przez uczestników tych półliterkowych zmagań. Połowicznie naprawiony funkcjonował pilnie strzegąc wejścia na wyspę wraz z Rubikonem, który swą paszczą jak zwykle oznajmiał wszystkim, że to teren zamieszkały przez wioskę buraczaną. Czasami tylko wypuszczając się na obchód wyspy (a tak przynajmniej oficjalnie uznano jako, że nikt nie wie ile Rubikowych dzieci hasa po świecie) na czas nie sygnalizował nadejścia obcych. Obcy czasami byli też naszymi ale to nie robiło mu większej różnicy. Obok świetlicy powstał też Garden party głównie wykorzystywany do ukrywania wszelakiego sprzętu podczas ataku wodnego z nieba. Oczywiście komitet brydżystów nie omieszkał pojawiać się tam od czasu do czasu w niesprzyjających okolicznościach przyrody.

Wielki łosiowy parasol nad kultową kanapą pełnił dzielnie swoją powinność i strzegł jej suchości jak długo tylko mógł. Flota jak zwykle w komplecie, trzeba przyznać, że New Tuptuś po porządnym liftingu, lub jak kto woli zasadniczej rekonstrukcji, prezentuje się przepięknie i jest obiektem podziwu wszystkich stałych mieszkańców cypla jak i przybyszów z Marsa. Brocha, trochę remontu wymaga ale jak zawsze admirał Tomasz obiecał, że się nią zajmie. Co z tego wyjdzie, zobaczymy. Trochę pozazdrościł chyba Tuptusiowi. Wytrysk w pełni gotowy, nawet w akcji ratunkowej Wibratora uczestniczył dzielnie. Dal jak to Dal, jak zawsze w tej białej sukience, która w tym roku chciała zrzucić razem z lazy jackiem. Poza tym piękną jak zwykle. Bulalas śmiga to tu to tam, oczywiście najszybsza łajba we flocie, mimo niewinnych prób hamowania jej zapędów przez Kaśkę.

I tak oto wstępna prezentacja i remanent wyspowego osprzętu został dokonany. Reszta to namioty wszelakiej maści wyrastające jak grzyby po deszczu wokół naszej wyspy. Niczym piegi na kapeluszu muchomora. Niestety w tym roku kani nie było* tak więc jajecznica ala Rzaq musiała być uszczuplona o ten składnik. Daliśmy jednak radę.

Wieczór rybny jak zwykle zaplanowany, odbył się dzięki niezwykłej sprawności kulinarnej Uli from Wieliczka City, która zarządzała procesem smażenia rybek, Pryncypałowi- autorowi zupy rybnej jak i Bogousinio+ Miodkowi, etatowym czyścicielom ryb. W tym roku dołączył też Adam Łemkowy, który oprócz przyrządzania, jako jedyny dokonywał wyłapywania z jeziora nadmiaru rybek, które chętnie chciały zniknąć w buraczkowej otchłani żołądków zjadaczy kaszanek i kiełbas różnorakich.

Kiszka jak zwykle robiła furorę toteż serwowano ja w wydaniach wielu, grzanki wszelakie, Tomaszowe słynne kotleciki też zapełniały nasze skołatane wieczorno/nocnymi niepokojami żołądki. Pojawiały się wariacje na temat zup, żurków itd., w których dzielnie uczestniczyła Ewa Łemkowa, a której pałeczkę przejął niejaki Boja, ponoć kucharz z wykształcenia.

Gicz na Jasiową 50-siątkę też zagościła na naszym ruszcie. Jak wiadomo rybka lubi pływać, oczywiście umożliwiono jej tę aktywność i to w niemałym akwarium. Dążono do doskonałości ale nie zawsze się to udawało, czasami w
akwarium się przelało ale na szczęście to rzadkość. Hitem tego sezonu były nalewki wszelakie, głównie wariacje na temat
Soplicy porzeczkowej, pigwowej, wiśniowej, malinowej, miętówki, winka przeróżne i takie tam domowe pigwówki plus inne delikatesy z kuferka Kasi Pepikowej. Jako, że czasami należało oczyścić wodę w akwarium, panowie oczywiście nie odmawiali tej filtracji i swoje akwarium wypełniali krystaliczną wodą, bynajmniej nie Żywiec. Bliskim Żywcowi, bursztynowym płynem na co dzień wypełniano akwarium coby warunki chociaż w niewielkim stopniu do wody z Jezioraka zbliżyć.

Desant słodyczowy również dotarł na wyspę i był sukcesywnie reglamentowany a wydawanie było wedle potrzeb nad czym czuwała centralna Polska. Każdy wypad na jeziorko był ogłaszany sukcesem, który należało uczcić. Robić należało to wedle upodobań, lody gofry czy zupa chmielowa najczęściej w Szopie. Warto było więc śmigać po jeziorku co Agnes oczywiście doskonale wiedziała .

Najsłodszym wydarzeniem sezonu było gofrowanie w Makowie gdzie dowiedzieliśmy się jak to powinno się gofry wypiekać, podawać i spożywać. A że zacny to towar, to i czekać na niego trzeba odpowiednio długo. Łemek wydawał się najbardziej cierpliwy toteż postanowiono sprawdzić granice jego cierpliwości własnej. Skończyła się w sklepie z cukierkami a gofry w gratisie dostali sprzedawcy. Za to obiad z kotletem żeglarskim w tle mógł poprawić nieco jego skołatane nerwy.

Na wyspie odbyła się w tym roku Olimpiada zwana też Mundialem Cyplowym, którą przygotowali przy małym wsparciu Agnes, nasi Trzej muszkieterowie + Karol from
Wieliczka City. Konkurencje były nie łatwe ale udział brali wszyscy. Dokumentacja mam nadzieję będzie dostępna na stronie. Medale dyplomy i nagrody rozdane, imprezę mimo małych trudności można uznać za jak najbardziej udaną. Jest plan co do włączenia jej do stałego programu KO na wyspie. 

Jak co roku tradycyjne szukanie skarbu odbyło się za pomocą trzech muszkieterów. Każdy z nich próbował przekopać wyspę korzystając ze starannie przygotowanej
przez Rzaka ( i Tomasza) mapy. Widomo jak się rowerowe maratony obsługuje, bo przecież uczestniczyć już się nie ma siły po zeszłonocnej popijawie, to wprawa w robieniu map się utrwala. Poszukiwanie skarbu zajęło trochę czasu ale udało się i cała trójka stała się szczęśliwymi posiadaczami skrzętnie zbieranych od stuleci monet w równie wiekowym dębowym kuferku.

Cała załoga wyspiarzy udała się na dwudniowy rejs do prawie Iławy z postojem w Makowie, w jedną stronę na słynne gofry, w drugą na obiad. Oczywiście kąpiel na tym lazurowym wybrzeżu obowiązkowa. Rejs odbył się z pominięciem oczywiście Rzaka- szczęśliwego ze spokoju jaki zapanuje na wyspie + Rubikona, który nie był szczęśliwy, że musi zostać z Rzakiem + Łukasza (Wieliczka City), który też postanowił kontemplować ciszę. Reszta wyspiarzy w różnych stale zmieniających się
konfiguracjach załogi mknęła przy niezłym wietrze w stronę Iławskiej ziemi obiecanej. Dopłynęliśmy do (na przeciwko) Szałkowa gdzie nastąpiła okupacja pięknego cypla. Szybko powstały domki namiotowe i ku uciesze przypadkowych znajomych oddaliśmy się ogniskowym harcom na czele z maestro Pryncy, który raczył nas swoimi rzadkimi piosneczkami. Kiełbasiarsko-grzankowa kolacja popijana piwkiem, nalewkami i innymi trunkami, co kto lubi trwała do nocy a jako, że pogoda pozwoliła nam siedzieć tylko w koszulkach tym bardziej ciężko było zawijać do portu. Po porannych toaletach kawkach i różnych jęczeniach mężów na żonki śmiało ruszyliśmy w stronę Makowa, tym razem skrzętnie omijając niejaką gofrownię. Rejs był wspaniałym przeżyciem zwłaszcza na Brosze, gdzie odkręciła się talia, a miecz zaatakował zatopiony czołg. Wiało konkretnie tak więc solidne halsowanko i balastowanie, nie pozwoliło zbyt dużo butelek z napojami bogów opróżnić. Wszyscy zadowoleni z wspólnego żeglowania, w godzinach wieczornych dotarliśmy do cypla. Jest plan, żeby rejsy też stały się obowiązkowym punktem programu KO pobytu na wyspie.

Trzej muszkieterowie zorganizowali dla siebie dzień survivalowy. Na polanie rozbili dzielnie namioty, jedzenie zdobyli z żołnierskiego zapasu. Sami rozpalili sobie ognisko gdzie a’capella prześpiewali połowę szant, zapraszając nas – duże dzieci do swojego ognia. Cały dzień żyli w spartańskich warunkach sami oporządzając swój obóz.
Najzimniejszą noc na wyspie spędzili w namiotach i dzielnie dawali sobie radę.

Brydż wkradł się na wyspę delikatnie, tak jakoś niby boczkiem na dwa dni pochłonął jak zwykle załogę G, która zamieniała swoją konfigurację przy słynnym stoliku brydżystów. Nastąpiła jednak minimalna poprawa, nie wszyscy uczestnicy od razu po zakończeniu suto zakrapianych rozgrywek na dany dzień lądowali prosto w objęciach Morfeusza. Niektórym udawało się mieć przystanek przy ognisku co było wartością dodaną dla ogniskowej braci zwłaszcza jak był to Pryncy czy Tomasz, nieźle zgrana para do grania tym razem muzyki. Na szczęście Frau Kaśka zrobiła z tym porządek i panowie po przytarganiu kilku solidnych bali co byśmy mieli się czym grzać, dokończyli roberka czy jakiegoś tam innego twora i na tym noc brydżystów się skończyła. Brydż sportowy wykluczono też definitywnie z programu olimpiady .

Pobyt wyspiarzy przebiegał pod hasłem półsłówek i dwuznaczności, które swoje korzenie mają zapewne w półgubernatorze i innych połówkach. Zanim otworzyło się paszczę w celu wyartykułowania swoich myśli należało dokładnie się zastanowić czy oby na pewno pozostała cała buraczana brać, rozkładając wypowiedziane słowa na czynniki pierwsze, nie dopatrzy się jakiś podtekścików, synonimików, trudnych, wprawiających w konsternację lub slawowy śmiech znaczeń. I tu zmuszeni zostaliśmy do niemałego wysiłku intelektualnego co by na urlopie ćwiczyć mózgownicę. Może to i lepiej. Niemniej jednak z tej oto a i pośredniej przyczyny narodził się temat lodów malinowych. Prekursorem tej dziedziny nauki była Ania Malinka, która to postanowiła skrzętnie notować w swej pamięci wzrokowej poczynania dzielnej załogi tuptusiowej w postaci Agnes Edzi i Bogusinia. Z odsieczą na pomoc w jej działaniach śpiesznie stawiła się załoga Miodkowa w składzie poszerzonym a także dość mocno rozbawionym przez różnego rodzaju napoje wyskokowe. I tak oto trwały poszukiwania zagubionej załogi, dla której lody malinowe były zawsze priorytetem. Wieczorne ognisko skupione było na komentowaniu tych wydarzeń a Ania całkiem wyluzowana bawiła się znakomicie do samego rana. Bogusiowe notowania wzrosły bardzo ale na szczęście nie na tyle dużo co by wywołać krach na wyspowej giełdzie

Ogniska jak zawsze zagospodarowywały nam czas do późnych godzin nocnych lub jak kto woli wczesnych rannych. Dużo grania, śpiewania starych i całkiem nowych szlagierów pozwoliło nam przetrwać czasem mocno
szarpiącą nasze wątroby degustację trunków wszelakiej maści. Ruszt był wykorzystywany do wszelakich zacnych i niecnych celów. Toczyły się dyskusje rzeczowe, bezprzedmiotowe, zrozumiale i mniej zrozumiale (im późniejsza ich faza). Starsi edukowali młodszych, wspólne biesiadowanie zbliżało wyspiarzy, zwłaszcza w celu pomieszczenia jak największej ich liczby na jak zwykle najbardziej pożądanej wyspowej kanapie. Czasami było ognisko wyjazdowe podczas rejsu czy po zaproszeniu do Rumaków. Ciepło spalanego drewna stale nas otulało, czasami utulało nawet do snu.

I tak oto, ujęty w telegraficznym skrócie, wyglądał nasz tygodniowy pobyt na buraczanym cyplu.

* Kanie pojawiły się w znaczącej ilości po wyjeździe autorki.

 


 

 

 Na koniec kilka słów o działalności poszczególnych wyspiarzy. 


Rzaq. Jako gubernator, który zaczął w tym sezonie od połówek, przez chwilę półgębkiem ogłoszony półgubernatorem postanowił jednak się poprawić. Wziął się trochę z siebie i poza rekordową wagą jaką osiągnął z dnia na dzień było coraz lepiej. Już nie tylko brydż zajmował jego czas ale też rozgadał się na dobre tak, że poznaliśmy i odświeżyliśmy sobie wiele historii z dawnych czasów, kiedy to buraczkowa załoga była w latach największej świetności imprezowej. Ich kreatywność sięgała zenitu. Ponadto, Rzaq inaczej niż zwykle nie usuwał się po angielsku , jakby nieco się socjalizując, zwłaszcza poprzez uczestnictwo w imprezach śpiewanych. Nie widziano go jednak pływającego na żadnej jednostce floty. Pewnie to taka fanaberia na ten tydzień Jajecznica jak zwykle udana. I tak trzymać.

Tomasz. Jak zwykle złotousty, dzielnie dotrzymywał towarzystwa na ogniskach. Jeden z ekipy brydżystów, którzy w tym roku sprawnie się
uwinęli z tą działalnością. Co prawda nie za
często opiekował się swoją Brochą (za co odwdzięczyła mu się podczas powrotu z rejsu) ale na rejs wypłynął przyjmując na pokład wszystkich chętnych. Wirtuoz kotletów mielonych z rusztu, które co roku udoskonala. Jak zawsze można liczyć na szczere komplementy, szczere do bólu . Poza tym to kochany nasz Tomasz, który prawie przywiózł nam lodki.


Ania Malinowska. Ania poczyniła w tym roku znaczny postęp w wchodzeniu do wody. Udawało jej się to częściej i znacznie łatwiej. Ponadto gwiazda afery lodów malinowych i jak zwykle zarządzająca wyspowym budżetem. Malinka jak zawsze pogodna, życzliwa dla wszystkich uczestniczyła w misji ratunkowej Wibratora podbierając dryfującą po jeziorze Boję.


Bogusinnio. MVP tego pobytu. Człowiek do wszystkiego. Autor ponownych narodzin Tuptusia, dba o jego prawidłowy rozwój myśląc o kolejnych udogodnieniach. Zapalony żeglarz, nie odmawia żadnej załodze. Tym razem bez wpadki z Wibratorem. Główny bohater afery malinowej, posądzany o kręcenie lodów na boku, w szczególności w szuwarach. Zawsze chętny do pomocy, najbardziej pożądany okaz wymierającego gatunku.


Pryncypał. Ojciec Maćka, który to Maciek pewnego dnia nie miał ochoty go słuchać, dał się jednak przekonać co do konieczności zaspokojenia naszych potrzeb gitarowych. I stanął na wysokości zadania odkopując równie znane jak i mniej znane szanty. Wprowadził nową szantę do stałego repertuaru, którą Maciek- chodzący śpiewnik szybko zapamiętał. Uczestnik brydżowego teamu, który wywiązał się z danego słowa i w odpowiednim czasie zakończył tę aktywność. Kapitan najszybszej jednostki naszej floty, dzielnie zmagający się z silnymi podmuchami podczas halsówki. Ponadto jak zwykle okazał swój wyjątkowy talent kulinarny przy zupie żeglarskiej jak i rybnej.


Kaśka Pryncypałowa. Dzielnie znosiła przechyły podczas rejsu, znaczy, że przynajmniej nie okazywała swojego strachu. Świetnie ma opanowane jasnowidztwo w zakresie szkwałów, co bardzo pomaga kapitanowi i struchlałej załodze. Fanka nalewek i niefanka cebuli. Odbyła rejs małżeński, na którym… ale to już słodka tajemnica .


Jury. Chłopak , który miał wszystko świetnie poukładane, przemyślane. Wiedzący czego chce i co w życiu jest ważne. Ale nie, nie, nie ma tak łatwo. Wyjechał z wyspy innym człowiekiem, kompletnie zakręcony. Podczas dwóch ogniskowych nocy, gdzie Cypek i Chmielcia, przy dzielnej pomocy Kasi Pepikowej, przedstawili mu zupełnie inny pogląd na świat i uświadomili o co tu naprawdę chodzi. Nie pozostało mu nic innego jak wołać: wujki, wujki, pomóżcie.


Kasia Pepikowa. Armator Dali, świetnie zadbanej łódki, która ma nieograniczone możliwości skrywania przecudownych skarbów, które to często pojawiają się wieczorową porą a także w innych niespodziewanych momentach. Kobieta pracująca, która żadnej pracy się nie boi, ma niespożyte siły i niebywałą zdolność regeneracji. Autorka wielu ciekawych i pysznych nalewek. Świetny kapitan Dali i nie tylko. Kasik to dziewczyna, która zawsze chętnie włącza się do różnorakich inicjatyw wyspowych. Zdobyła złoty medal w rzucaniu do celu także celowość jej działań nie podlega żadnej wątpliwości. Ponadto ex aequo z Edzią zajęła pierwsze miejsce w szybkim przenoszeniu jaj. W tym roku podjęła się walki z aparatem na zęby.


Misio, Bartek i Maciek -Trzej muszkieterowie. Silna grupa pod wezwaniem, która potrafi wiele rzeczy zorganizować, do wielu się włączyć. Pomysłowe chłopaki, poszukiwacze wyspowych skarbów, przeszli jednodniowy i nocny obóz przetrwania. Poprzez wartownię strzegą granic naszego cypla pobierając stosowne opłaty za korzystanie z tej świętej ziemi. Zaczytani aż do zmroku. Zawsze chętni do wodnych harców, zorganizowali i przeprowadzili Olimpiadę dzielnie znosząc wszystkie przeciwności. Bartek - dzielny kompan do biegania, Maciek – chodzący śpiewnik, bez którego nasz repertuar wyspowych pieśni byłby mocno ograniczony. Misio - inicjator różnych wymyślnych zabaw i fan tabletu.


Miodki. Ku uciesze Miodka nie było w tym sezonie problemu ze skompletowaniem załogi na Babkę. Wręcz przeciwnie, chętnych bywało zbyt wielu. Starannie rozbite obozowisko było wzorem dla wyspowej braci. Profesjonalizm żeglarski Miodka budził szacunek wielu załogantów. Basia udzielała się swym śpiewem na ogniskach i sprawnie wcieliła się w rolę barmana. Mimo braku przekonania do żeglowanie, wspierała mentalnie i trunkowo pozostałych.


Edzia. Jedna z centralek, tym razem przybyła bez Myszowatego, który dogląda chałupy i agnesowego Tuptusia zasadniczo siedząc w pracy. Edzia od pierwszego dnia postanowiła nie jeść zbyt dużo i tłusto trafnie realizując swój plan poprzez permanentny ból brzucha. Niestety nalewkowy czas tez ominął ja szerokim łukiem. Podobnie jak Ania Malinka poczyniła kroki w szybszym i częstszym wchodzeniu do jeziora. Jeden z członków słynnej załogi malinowej. Dzielny uczestnik wszystkich konkurencji olimpijskich. Ex aequo z Kasią Pepikową zajęła pierwsze miejsce w szybkim przenoszeniu jaj.


Łemki- Ewa i Adam. Ludzie prosto z raju. Szwajcarskiego . Ewa cudowna gospodyni, która znakomicie gotuje. Chętna i pomocna do wszystkiego. Wszystkiego warto spróbować, nawet jak potem bolą nogi. Załogantka wielu jednostek naszej floty, dzielnie wspiera wyspową brać nalewkami i innymi smakołykami. Adam- fan gofrów, w szczególności tych z Makowa. Człowiek od ciemnej roboty, tylko on na wyspie zajmuje się grubymi rybami. Podobnie jak Agnes uznaje wyższość słodyczy nad jakąś tam ognistą wodą. Najprawdopodobniej przyszły armator kolejnej jednostki.


Rubikon. Pies obrońca. Wspomaga ochronę cypla czy jest potrzeba czy też nie, strażnik dzienny i nocny z wyjątkiem chwil gdy ma wychodne. Towarzysz biegów wkółwyspowych. Zakleszczony na maksa, nie pozwala odebrać sobie tych klejnotów. Ku załamce całej wyspowej braci (w szczególności Bogusinnia) w tym sezonie publicznie ogłosił swój coming out i po tylu latach dowiedzieliśmy się, że jest gejem.

Chmielcia- Chmieluś jak zwykle zwarta i gotowa, wraz ze swoją gitarą obowiązkowo pojawiała się na naszych ogniskach. Mnóstwo historii, zabawnych scenek i jak zwykle kwiecisty język nie pozwoliły się przestać śmiać. Czasami język zacny wyjaśniał to i tamto nieuświadomionym - patrz Jerry lub zbyt mocno zainteresowanym - patrz Miodek. Niemoc jaka ogarnęła ją pewnego wieczoru przeciągnęła się nie co i mimo wszelkich starań musiała mieć mały detox (papuguje po Rzaq) i przejść na lżejsze trunki. Popłyniecie na Czaplak tym razem się tylko nieznacznie przesunęło.

Becia. Przyjaciółka Chmielci , długonoga piękność , która lubi dobre winko i czytanie. Jako anioł stróż Chmielci, zyskała sobie jej wdzięczność i przyjaźń do końca życia. Zabrała dziewczynę na Czaplak coby kontemplować dziką przyrodę spalając stosy drewna do palenia. Nie przeszkodziło im to zasiąść w loży szyderców z tych co dojść nie mogą


Cypek. Jak zawsze zapowiedź czarnych chmur powoduje nerwowe rozglądanie się za dopływającym Cypkiem. Odkąd przybywa luxtorpedą zdarza się, że samo przybycie wyprzedza spóźnioną reakcję pogody. Tym razem nie było źle, tylko zachmurzenie i lekka mżawka przez chwilę. To pewnie dlatego, że tylko na weekend przybył. Kalosze i sztormiaki tym razem nie poszły w ruch, nawet udało się małym Cypusiom pokąpać. Ania już mniej nękana przez mało grymaszące bliźniaki mogła włączyć się aktywnie w życie wyspowe. Cypek jak zwykle nie zawiódł i swoim gitarowym graniem zachwycał
zgromadzonych. Madzia i Sebuś idą w ślady Maćka- śpiewnika i dzielnie nadwyrężają struny głosowe wspierając tatę. Edukacja Jurego trwała do samego rana. Zapowiedź przybycia w kolejny weekend sprawdziła się. W niedzielę była wielka burza.


Gęścior. Dla Gęsiora był to wyjątkowy czas półwiecza, które to hucznie obchodził w tym roku na wyspie. Gicz wielka jaką podrzucił na ruszt była smakołykiem wyjątkowym, a żeby dobrze się trawiła, suto zakrapianym. Na drugi dzień poczuł jak to się zaczyna kolejne półwiecze. Miał wielką misję wprowadzenia na wyspie łucznictwa i profesjonalny łuk wypróbowali wszyscy zainteresowani. Mikołaj - syn i jego kumpel dzielnie udzielali nam lekcji tego niełatwego sportu, wspierali również wodne atrakcje zwłaszcza Madzię Cypkową, która upodobała sobie właśnie Mikołaja.


Koniu i Boja. Nie ma takich trzech jak nas dwóch. Przybycie tych dwojga było spektakularne. Jak pojawiać się to z fajerwerkami i tak też było. Postanowili zmierzyć się z Wibratorem, który ma swoją czasami niechlubną historię i nie każdemu pozwala się oswoić. Nie bez powodu jej robocza nazwa to Koszmar Malinowskiej. I tak oto Koniu i Boja postanowili tę historię wzbogacić o swoje własne doświadczenia w poskramianiu tej niesfornej łódki. Trzeba przyznać, że zrobili to naprawdę spektakularnie. Wywrotka na środku jeziora z holowaniem przez ponton, podebraniem Boi unoszącej się na wodzie, zakończyła się utopieniem steru. Chłopaki zreflektowali się nieco przyrządzając pastę i pyszny żurek. Na pewno jednak niebawem poznają sztukę dorabiania steru.


Agata. Przybyła, pospała, pobyła. Czeka ją wyzwanie pozostania z Rzakiem przez 3 tygodnie. Życzymy powodzenia. Uczestniczyła w nieudanej akcji pozbawiania Rubikona jego zdobyczy kleszczowych. Najpierw jako oprawca, potem jako sanitariuszka.


Dziadek Buraczek. Przybył na wyspę z wnuczkami. Fachowym okiem ocenił jej stan na zadowalający, przynajmniej nie miał oficjalnie zgłoszonych uwag. Jak zwykle zasilił nasze zapasy różnymi owockami, na których stały deficyt cierpimy. Dumny z New Tuptusia, dzielił się swoimi przemyśleniami z Andrzejem, którego zaadoptował na rozmowę ogniskową. Uczestniczył w nieudanej akcji pozbawiania Rubikona jego zdobyczy kleszczowych jako oprawca 2 co go kosztowało kilka ran ciętych głębokości różnej. No cóż nie zawsze chcieć to móc.


Jony. Jest to postać, która pojawia się i znika i znika. Raz na jakiś czas jego zapowiedzi desantu na wyspę się wypełniają. Tym razem tak było. Przepłynął z niejakim Kwiatkiem, który to jak faktyczny desant pozostawił go na wyspie bez żadnego bagażu i popłynął na siemiański podryw. Jony zdążył wymienić różne informacje z wszystkimi, których dawno nie widział jak i tymi , których w ogóle nie widział spędzając noc przy otulającym go ciepłem ognisku. Jonu pojawił się po raz drugi. Tym razem ze swoją drugą połową - Alicją o stopach dziecka. Wyjątkowo nocował w namiocie, który sam przywiózł i rozstawił z dużą pomocą Alicji i małą Tomasza. Mam nadzieje że jej się na tyle spodobało, iż nie będzie to ostatni pobyt na słynnym Cyplu Buraczkowym. 


Agnes. Nadworny kronikarz wyspowy ze wsi wawa, który wyraża z różną siłą chęć opisania tych wszystkich wypadków z życia wyspowego. Zapalony żeglarz załóg wszelakich jak i fan lodów (zwłaszcza malinowych) i słodyczy wszelkiej postaci. Uczestnik słynnego rejsu malinowego jak i misji ratunkowej Wibratora. Fan biegania po wyspie no i kąpieli w jeziorze, które zawsze przecież jest co najwyżej rześkie . Zachwycona wyspą i wyspiarskim życiem z tą niezwykłą ekipą. Bo z fajnymi ludźmi wszędzie jest wspaniale!

 


 

Podsumowanie:

   Ten sezon był niezwykle udany i spędzony w miłej atmosferze, zresztą nie tylko ten. Ale atmosfera jak zwykle musi być udana ponieważ towarzystwo które się uformowało ugniotło i rozwałkowało nie daje innych możliwości.

   Przełomowym wydarzeniem był rejs prawie całej ekipy z noclegiem poza naszym cypelkiem. Co prawda celem była Iława a dopłynęliśmy w pobliże Szałkowa, ale osiągnięcie celu nie jest takie istotne, ważne jest to że się wypłynie. Tę mądrość możecie wykorzystać w innych sytuacjach. Mam nadzieję że ten punkt programu wejdzie na stałe do harmonogramu zajęć i to w większym wymiarze.

  
Nie można też nie wspomnieć o reaktywacji Tuptusia. Dokonał tego Bogdan przedstawiając postęp prac na naszym forum. Praca przyniosła oczekiwany efekt i Tuptuś sprawuje się bardzo dobrze. Powinien otrzymać jakiś krzyż zasługi, ale nie dostał. Spowodowało to iż nasza flota poszerzyła się do takich rozmiarów, że zajmuje całe wybrzeże portowe Cypla Buraczkowego. W związku z tym apelujemy do Iławiaków żeby przypływali na inną wyspę.....żartowałem he! he!

   Zapraszamy wszystkich na przyszły sezon 2016 roku. Mam nadzieje że będzie co najmniej taki udany jak 2015-ty.

autorzy:

na czarno: Agnes

na niebiesko: Tomasz Buraczek 

 

 


 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja